Zacieranie jednotemperaturowe i solidna dawka chmieli. To się nie może nie udać.... a jednak niemożliwe czasem staje się prawdziwe.
Słody ważone z aptekarską dokładnością. A w kuchni piękne zapachy zbożowe :) To lubię.
Właściwie do końcowego etapu wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Niestety podczas przenoszenia do wanny garnek nie wytrzymał odkształcenia i na wysokości rączki od wewnętrznej strony odprysnęła emalia prosto do brzeczki. Oczywiście została od razu wyłowiona. Po warzeniu gar został naprawiony specjalną emalią dopuszczoną do kontaktu z żywnością.
A teraz punkt kulminacyjny pecha. Mimo rehydratyzacji pierwsze zadane drożdże nie ruszyły!!! Musiałem przeczekać cały weekend żeby kupić inne, gdyż w domu nie miałem zapasowych. Po trzech dniach od zadania pierwszych wlane zostały drugie drożdże i... o dziwo ruszyły po ośmiu godzinach. Dalej było już właściwie jak zawsze. Brzeczka została zlana na cicha fermentacje. Zero zakażenia, nic niepokojącego. W dniu butelkowania wiedziałem już, że jest źle. Piwo w zapachu jak i w smaku miało posmaki rozpuszczalnikowe. Do tego były one w kosmicznym stężeniu.
Myślałem, że czas złagodzi ten stan. Niestety myliłem się bardzo. 46 butelek piwa poszło w kanał cztery tygodnie po butelkowaniu, a spłuczka wraz z sedesem kaca miała jeszcze przez tydzień :)
Człowiek łudzi się, że jego to nigdy nie dotknie. Zimny prysznic. Lekcja pokory. Każdemu kto warzy prędzej, czy później coś nie wyjdzie, a wtedy nie warto się załamywać tylko dalej dążyć do robienia najlepszego piwa na świecie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz